Nawigacja

  • Esej Sonii Strzok inspoirowany obrazem "Dziwny ogród"
    Odkąd pamiętam,  interesowałam się sztuką. Ciekawiły mnie różne obrazy, dzieła, tych bardziej i mniej znanych malarzy. Wieczorami potrafiłam spędzać godziny na oglądaniu arcydzieł, czytaniu o ich twórcach i na dzieleniu się tą wiedzą z najbliższymi mi osobami- rodzicami, rodzeństwem, przyjaciółmi , a nawet czasem z nauczycielami. Najlepiej jednak pamiętam dzień, w którym pierwszy raz zobaczyłam obraz wspaniałego artysty Józefa Mehoffera pt. „Dziwny ogród”. To dzieło urodzonego 19 marca 1869 roku w Ropczycach malarza zaintrygowało mnie. Do dziś pamiętam, że zostało namalowane w 1903 roku, techniką olejną na płótnie. Chciałam się wtedy dowiedzieć wszystkiego o obrazie- gdzie i jak długo był malowany, co zainspirowało twórcę, ale przede wszystkim dlaczego taki tytuł. Co miał autor na myśli dając w tytule słowo „dziwny”? Od tamtego czasu ciągle zadaje sobie to pytanie.
           Wszyscy z pewnością pamiętamy  czasy, kiedy byliśmy jeszcze dziećmi i jak z niecierpliwością czekaliśmy na wiosnę, czy lato, by w końcu wyjść z domu i móc pobiegać po ogrodzie, poczuć zapach kwiatów, wiatr we włosach i ciepłe strugi deszczu. Gdy tylko słońce zaświeciło, wybiegaliśmy na dwór, za dom, by nacieszyć się słońcem. Był to azyl, z daleka od smutków, zmartwień, bezpieczne miejsce, oaza spokoju. Mimo że zdarzały się nieszczęścia, bo kto jako dziecko nie rozbił sobie kolana, upadając na kamień, nie zatarł łokci, przechodząc przez płot,  to ten ogród sprawiał, że byliśmy szczęśliwi. Victor Hugo powiedział: „Uśmiech jest jak słońce, które spędza chłód z ludzkiej twarzy”, ten cytat daje do zrozumienia, że dzieciństwo to czas uśmiechu, beztroskiej radości i słońca.  Takie dzieciństwo miałam właśnie ja. Ilekroć spoglądam na obraz Mehoffera, zawsze mam wrażenie, że dziecko bawiące się w ogrodzie to nie jest Zbigniew – syn malarza, a właśnie ja – jasnowłosa mała dziewczynka, uwielbiająca kwiaty, słońce, zabawy w ogrodzie.
     Spędzanie czasu z tymi, których się kocha było, jest i będzie bezcenne.  Antoine de Saint-Exupéry w książce pt. „Mały Książę” pokazuje czas młodości, jako niesamowity dar od losu. Tytułowy bohater,  podróżując między planetami, nie tylko dowiaduje się ciekawych faktów o świecie, ale również o pewnych wartościach. Ten czas nie tylko szybko mija, ponieważ razem  z nim odchodzą: abstrakcyjne myślenie, zdolność zrozumienia niektórych rzeczy. Sam autor pisze we wstępie: „Przepraszam wszystkie dzieci za poświęcenie tej książki dorosłemu. Mam ważne ku temu powody: ten dorosły jest moim najlepszym przyjacielem na świecie. Drugi powód: ten dorosły potrafi zrozumieć wszystko, nawet książki dla dzieci...”. Antoine de Saint-Exupéry pokazuje, że czas mija nieubłaganie szybko i  jeśli w dzieciństwie nie zrozumieliśmy na czym polegają wartości takie jak- miłość, przyjaźń, to w dorosłym życiu nie pojmiemy tego. Szczęście jest ulotne. Zawsze kojarzyło mi się z bumerangiem- jeżeli go komuś  rzucimy, wróci do nas.  „Dziwny ogród” Mehoffera to obraz właśnie o rodzinie. W cieniu owocowych drzew możemy zauważyć kobietę w szafirowej sukni- mamę małego Zbysia, która troskliwie spogląda na syna. Jest wesoła, można nawet zaryzykować tezę, że szczęśliwa.  W głębi obrazu widzimy jeszcze jedną kobietę w krakowskim stroju,  to zapewne opiekunka.  Czy Zbigniew będzie w przyszłości szczęśliwy, czy wspomni piękne słoneczne popołudnie spędzone w ogrodzie z najbliższymi?
    Nagi chłopiec trzyma w ręku kwiaty, prawdopodobnie malwy, jest naturalnie szczęśliwy. Nie ma przy sobie telefonu komórkowego,  roweru, nawet misia. Jest nagi, beztroski, swobodny. Cieszą go proste rzeczy. Czy w obecnych  czasach jeszcze ktokolwiek pamięta o prostocie? Dziś dziecko ucieszyłoby się,  gdyby dostało najnowszą zabawkę, której nikt nie ma, być może nowe, modne ubrania. Czym jednak tak naprawdę jest istota cieszenia się z małych rzeczy? Według mnie to „radość z niczego”, z takich przyziemnych, codziennych spraw, gdy ktoś się do nas uśmiechnie, pomoże coś zrobić albo rozwiązać problem, fakt, że możemy wyjść z domu, bez obawy o utratę życia. Takie szczęście jest pokazane w wielu utworach , np. „Stary człowiek i morze” Ernesta Hemingway’.
    Na  twarzy Santiago pojawia  się uśmiech gdy widuje  Manolo, albo gdy złowi rybę, dzielnie walczy z marlinem, przypomina sobie dawne czasy.  Marcin Urban, niestety nie tak bardzo znany w naszych czasach, napisał wiele pięknych wierszy, a jego poezja zachwyca swą konkretnością i błyskotliwością. W powiastkach filozoficznych, bajkach, fraszkach pokazuje i wyjaśnia w prosty sposób niektóre wartości. Wśród wielbicieli jest znany z używania trafnych rymów i nawet przy nostalgicznej tematyce potrafi wydobyć wywarzoną i spokojną treść. Marcin Urban w jednym ze swoich wierszy mówi:
     
    „ Szczęście różny wygląd miewa:
    raz rozkosznie z nudów ziewa,
    innym razem pachnie kawą,
    lub daleką w świat wyprawą.
     
    Może być nieproste wcale,
    generować koszty? ale
    może też być chwilą na to
    by się przyjrzeć zwykłym kwiatom.(…)”
     
    Moim zdaniem jest to fantastyczny  wiersz, ponieważ w prosty sposób, ukazuje filozoficzny obraz szczęścia. Przedstawia radość życia  codziennego. Ojciec Philip Bosmans- flamandzki pisarz oraz kapłan katolicki, powiedział: „Kto potrafi cieszyć się z małych rzeczy ,mieszka w ogrodzie pełnym szczęśliwości”- choć często wydaje się to niezbyt realne, warto spróbować cieszyć się z drobnostek, a życie nabierze nowego smaku. Słowa Bosmans’a miały na celu nie tylko pokazanie ludziom wartości szczęścia z rzeczy małych, ale również ulotności tego uczucia. Na pewno wszyscy pamiętamy, gdy w dzieciństwie rodzeństwo czy kuzynostwo wytrąciło nam lub zabrało ulubioną zabawkę, nie  było to miłe uczucie.  A co wtedy czuliśmy? Złość czy miłość? Żądzę zemsty, czy chęć zrobienia czegoś dobrego dla tej osoby? Odpowiedzi są dla wszystkich chyba oczywiste. Z perspektywy czasu, myślę, że być może to były pewnego rodzaju przygotowania. Przygotowania do dorosłego życia. Pamiętam , miałam 7 lat i moja starsza siostra, chciała mi zrobić na złość i zabrała  mi  ukochanego misia. Nie chodzi tu o skradzioną  rzecz, lecz o popełniony czyn. Odczuwałam wobec niej  złość , a nawet wściekłość, gdyż  byłam do pluszaka   bardzo przywiązana, (zresztą, jak każde dziecko do ulubionej maskotki). Pozbawiając mnie zabawki, odebrała mi w pewnym sensie radość.
    Czy obecnie nie spotykamy się z ulatującym szczęściem? Oczywiście, że tak. Ale skoro ono od nas odchodzi, to czy warto się starać, by powróciło? Moim zdaniem warto walczyć o to, by nasze życie było pełne radości. Lepiej poczekać na szczęście jakiś czas, niż wcale go nie otrzymać. Jak już zapewne zdążyliśmy się przekonać, wszystko w życiu jest ulotne- chwile, znajomości, nawet rzeczy się psują. Mimo tego  warto czekać na te pięć minut szczęścia.  Monteskiusz, słynny francuski prawnik, wolnomularz i pisarz epoki oświecenia, filozof powiedział:  „Szczęście jest naszą matką, nieszczęście – wychowawcą”.  W 100% zgadzam się z tymi  słowami.  Niedawno natknęłam się na jednej ze stron internetowych na piękny wiersz pt. ,,Ulotne szczęście”:
     
    Jesteś mirażem
    zamknięta w snach,
    owoc westchnień
    nieosiągalny.
     
    Słabością i siłą
    wlokącego dnia,
    gorączką nadziei
    na spojrzenie.
     
    W oczach wiatr
    widzę przelotny,
    jedno mgnienie
    niedosyt zostaje.(…)
     
    W filozoficzny sposób autor  przedstawia istotę ulotności szczęścia. Porównuje je  do marzenia, które nigdy w pełni się nie ziści, do tajemniczego snu, do czegoś, co nie jest dostępne, aczkolwiek każdy chce to mieć. Jest czymś, co nadaje życiu sens, bo nigdy nie wiadomo kiedy nas spotka , zawsze czekamy z niecierpliwością na tę chwilę. Wspaniała jest w tym tajemniczość ,- nie wiemy, czy szczęście spotka nas za dzień dwa, czy może już czeka za rogiem,  jak wracamy ze szkoły czy pracy. Autor przedstawia, że nieraz możemy ulegać złudzeniu, wydaje się nam, iż zaraz dosięgniemy niedosięgalnego,  uchwycimy nieuchwytnego. Niestety w większości przypadków to tylko się nam zdaje.
    Analizując dokładniej wcześniejsze rozważania, możny by zapytać:  dlaczego więc, szczęście jest ulotne, a nie trwa cały czas? Odpowiedź jest bardzo krótka. Udzielił jej już dawno temu irlandzki filozof i prozaik –George Bernard Shaw. Powiedział, takie zdanie:  „Szczęście przez całe życie! Nikt by tego nie mógł znieść, to byłoby piekło na ziemi.” Trudno się nie zgodzić z wypowiedzią. Zapewne niektórzy zapytają „dlaczego?”. Otóż, gdyby wszyscy  zawsze byli szczęśliwi, nie doceniali by tego faktu. We  fraszce „Na zdrowie” Jan Kochanowski pisał:
     
    „Ślachetne zdrowie,
    Nikt się nie dowie,
    Jako smakujesz,
    Aż się zepsujesz.(…)”
     
    Już pierwsze cztery wersy, opisują całą istotę wartości zdrowia. Oczywiście można by było zamienić słowa w wierszu :  „zdrowie” na „szczęście” i „zepsujesz” na „odejdziesz”, ale nie ma takiej konieczności, ponieważ nasza wyobraźnia i rozum same mogą zinterpretować to jako szczęście.
         Według mojej opinii warto starć się, aby osiągnąć szczęście w życiu,  gdyż przynosi nam niezapomniane wspomnienia. Ale jak tego dostać? Pewien wietnamski budda Thích Nhất Hạnh powiedział: „Nie ma drogi do szczęścia. Szczęście jest drogą.”
     
     
    04.04.2016 19:07 | więcej »
  • Esej Natalii Bereś inspirowany obrazem "Dziwny ogród" J. Mehoffera
    „Dziwny ogród” naprawdę dziwny?  Moje spotkanie z dziełem Mehoffera…
     
    Kiedyś, nie pamiętam już dokładnie dnia ani godziny, słuchałam ulubionej stacji radiowej, leciała fajna muzyczka, akurat taka, jaką lubię. W pewnym momencie jednak piosenka przycichła, a zaczęła się drętwa audycja, rozmowa jakichś dorosłych. Mądra pani stwierdziła, że w świecie, w którym żyjemy, ludzie coraz częściej przywiązują wagę tylko do rzeczy, z których mogą czerpać korzyści materialne. Dodała (co mnie trochę zdenerwowało),  że dotyczy to głównie młodych. Chcą jak najprędzej wejść w dorosły świat, zapominając, jak ważna na tej drodze jest nauka, sfera  intelektu. Już miałam przełączyć stację na bardziej muzyczną, ale do rozmowy włączył się pan, który stwierdził (bardzo zresztą mądrze), że nie do końca zgadza się z przedmówczynią i tak źle z tymi młodymi to nie jest, gdyż i wśród współczesnej „komórkowej młodzieży” zdarzają się ludzie z pasją, których dziwią różne rzeczy, którzy czytają, interesują się malarstwem, teatrem, a nawet , baletem. Wiedzą, co jest w życiu tak naprawdę ważne, rozwijają swe  pasje i zainteresowania. Od razu przypomniałam sobie ostatnie lekcje języka polskiego i rozważania na temat obrazu Józefa Mehoffera, który interpretowaliśmy przy okazji dyskusji o polskim symbolizmie.
    Życiowa rozsypanka
    „Dziwny ogród” to  dzieło budzące wiele kontrowersji. Za każdym razem, kiedy na nie patrzę, dostrzegam coś zupełnie innego, inne przesłanie. Tak jakby jego autor na tym jednym olejnym płótnie chciał przedstawić wiele historii. Każda postać, która się na nim znajduje, każda roślina, drobny element, mimo  iż przedstawiona w jednej kompozycji, tworzącej spójną całość, żyje własnym życiem i tworzy odrębną historię. To trochę tak, jak z puzzlami. Każda cząstka przedstawia inny obraz, który mógłby występować pojedynczo. Jednak składając ją z innymi, tworzymy całość, nadajemy treść . W ten sposób układamy pewną historię. W większości przypadków, ludzie najchętniej pozmienialiby w nich kolejność i powymieniali niektóre kawałki, tworząc swoje własne interpretacje. Mogłoby ich być naprawdę tysiące. Jedna osoba zobaczy coś , druga zwróci uwagę na całkiem inne rzeczy. Obejmując wzrokiem  całość, taką jaka powinna być, ludzkie pole widzenia obraca się często  o trzysta sześćdziesiąt stopni. Dostrzegamy mankamenty, elementy, które wcześniej, mimo iż blisko siebie, nie wydawały się nam pasujące. Tworzy się przed nami kolejna, odmienna historia, którą każdy z nas czyta na swój sposób. Dlatego też tak trudno jest przedstawić wyłącznie jedną interpretację tego obrazu. Mehoffer malował go podczas swojego letniego wypoczynku, kiedy to wraz z żoną i synkiem przebywał w Siedlcu koło Krakowa (był to rok 1802, dzieło ostatecznie ukończył w 1803). Podobno miało przedstawiać spełnienie zarówno rodzinne, jak i zawodowe autora. Był on już wtedy bowiem znanym i cenionym malarzem. Ale czy aby na pewno to prawda? Przecież osiągnięcia nie zawsze świadczą o naszym szczęściu wewnętrznym. Często bywa tak, że wszyscy dookoła widzą w nas samą radość, twierdzą, że mamy to, o czym inni mogą sobie tylko pomarzyć, a w gruncie rzeczy w naszym życiu jest nieraz całkiem odwrotnie. Czy możliwe jest, że właśnie tak było z Józefem Mehofferem? Czy mimo całego szczęścia , jakiego doświadczał, mógł odczuwać pewien niedosyt lub uczucie pustki, a może też zagrożenia?
     
    W cieniu naszych niedoskonałości
    „Wśród ludzi jest się także samotnym.” Powiedziała żmija z „Małego Księcia”. Myślę, że jest w tym sporo racji. Kto wie, może artysta, przedstawiając obraz w tak dziwnej formie, miał na celu pokazanie nam swojego wewnętrznego cierpienia? Trzeba przecież zauważyć, że całe piękno tego dzieła, czyli rodzina, osoby, które znał, kochał i szanował, są jakby przysłonięte ogromną ważką, można by powiedzieć kompletnie niepasującą do tej sielankowej sceny. Myślę, jednak, że bez wątpienia jest ona w odpowiednim miejscu, w odpowiednich rozmiarach i zapewne namalowana z odpowiednim zamiarem. Nie zmienia to  faktu, że znajduje się na niemalże pierwszym planie, a przynajmniej przykuwa uwagę widza. Może to właśnie ten symbol pokazuje nam lekkie rozgoryczenie, czy niespełnienie artysty w sferze duchowej. Właśnie ta witrażowa, płaska ważka, wydawałoby się mało znacząca, mogła być głównym celem autora obrazu. „Człowiek jest trochę zagubiony w moralnym labiryncie współczesnego świata…”. Czy Mehoffer mógł być właśnie tak zagubiony? Tworząc, nawiązał do wyobrażeń biblijnego raju. Wśród kwitnących kwiatów, które bardzo szczegółowo namalował, posiadając ogromną wiedzę botaniczną np.  o owocujących drzewach, przedstawił jakby Maryję z Dzieciątkiem. Postacie tak czyste i ważne. To wszystko opiera się o Boga, o wielką wiarę artysty. Dlatego cały czas szukam wyjaśnienia obecności tej właśnie ważki w odniesieniu do „Biblii”.
    „Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj”,  to słowa z „Listu do Rzymian”. Czasem mam wrażenie, że ważka symbolizuje węża, będącego przyczyną grzechu, smutku, czy zmartwień. Przecież w naszym życiu nieraz zdarza się, że piękne chwile, szczęśliwe przeżycia przysłonić potrafi  jedna przykra rzecz, sytuacja, która sprowadzi  na złą drogę, potrafi pokrzyżować plany, nawet zniszczyć życie. Z drugiej jednak  strony są ludzie, którzy mimo problemów, niekiedy naprawdę bardzo poważnych, wychodzą z opresji cało. Potrafią przez pryzmat nieszczęść, czy negatywnych  przeżyć,  dostrzec, że jest coś jeszcze, coś znacznie ważniejszego. Na przykład współczesna młodzież, nie wiedzieć czemu, wyrobiła sobie wśród starszych opinię niewychowanej. Skąd takie przekonania? Czyżby zasadniczego  znaczenia na kształtowanie młodego pokolenia   nie miały  zastane wzorce? Większość moich kolegów i koleżanek wychowuje się w dobrych domach (trudno teraz o kiepskie warunki, chociaż zdarzają się i takie), ma wszystko, czego dusza zapragnie. Może właśnie dlatego, że otrzymujemy tak wiele i łatwo od dorosłych, zbyt szybko się nudzimy, zaczynamy niepotrzebnie szukać rzeczy, które mogłyby urozmaicić  życie.  Sama jestem nastolatką, więc widzę, jak to wygląda. Szczerze przyznam , że w ostatnim czasie dostrzegam w sobie zmiany. Zaczynam szukać rozrywek, które byłyby ciekawe i niestety nie zawsze odpowiednie. Z drugiej strony, jestem chyba silną osobą, mam wsparcie w rodzinie, dlatego staram się „nie dawać zwyciężać złu” i odpychać pokusy biblijnego węża.
    „Najpiękniejszych chwil w życiu nie zaplanujesz. One przyjdą same”-  powiedział Phil Bosmans, więc po co na własne życzenie utrudniać sobie i tak wystarczająco ciężką ludzką wędrówkę? Po co na siłę szukać czegoś, co nie jest nam do szczęścia potrzebne i narażać się na cierpienie w razie niepowodzenia, zamiast cieszyć się tym, co już mamy? Może dla Józefa Mehoffera ta ogromna ważka była właśnie elementem „zasłaniającym” doczesne życie. Może symbolizowała te złe, czy nieczyste myśli, które błąkały się w jego duszy i wychodziły na światło dzienne w najmniej odpowiednich chwilach.
    Artysta, co widać na obrazie, potrafił jednak  zza złych myśli, poczucia zagrożenia, obaw dostrzec, co jest dlań istotą najważniejszą. A była to właśnie rodzina, cały jej dobrobyt, to co już ma, co posiada. Zatem namalowana ważka mogła być dla niego po prostu oznaką pewnej ludzkiej słabości. Jak widać, nikt nie jest idealny i każdy z nas ma prawo do tego, by na chwilę coś przysłoniło mu najistotniejsze rzeczy. Ważne jest jednak, żeby potrafić przejrzeć na oczy i dostrzec prędzej czy później, co tak naprawdę powinno być w naszym życiu na pierwszym miejscu. A wielu ludzi ma z tym spory problem. I dla mnie i dla Mehoffera opoką wydaje się być rodzina, nie, nie wydaje się – jest rodzina.
    Tak bliscy, tak kochani
    Z drugiej strony jednak, nikt nie powiedział, że obraz musi nawiązywać do negatywnych rzeczy. Opinii jest wiele, nie można narzucać wyłącznie jednej. Równie dobrze Mehoffer mógł chcieć pokazać nam swoje szczęście w całej okazałości. Tak zwyczajnie i po prostu. Każdy lubi się czasem pochwalić, tylko, że akurat nie każdy może to uwiecznić na ogromnym obrazie, który znajdzie się kiedyś z Muzeum Narodowym w Warszawie i będzie podziwiany przez setki tysięcy, a nawet miliony ludzi. Jednak swoim szczęściem zdecydowanie trzeba się dzielić. „Rzeczy cudowne w naszym życiu nigdy nie posiadają tej pełni, jaką uzyskują we wspomnieniu - szczęście, jeżeli umrze, nie może się przecież zmienić, nie wywołuje rozczarowania. Pozostaje, zachowując swój pełny kształt.” pisał Erich Maria Remarque. Czy ktoś jest w stanie stwierdzić, że pisarz nie miał racji? „Dziwny ogród” może być właśnie takim wspomnieniem, które zawsze będzie przypominało, jak to kiedyś było cudownie. Już same barwy, te żywe kolory przyciągające spojrzenie, wywołują uśmiech na twarzy. Trwa  upalne lato, co  zostało podkreślone przez   zieleń traw, barwy łąki, po ciągi girland okalających jabłonie. Drzewa brązowe i popielate rzucają leniwie cień. Wokół kwitną kwiaty, koniczyna, mlecze, zioła. Wśród traw dostrzec można wylegujące się  owoce jabłoni.    Jakże piękne popołudnie, jakże radosna scena. Cała rodzina w komplecie, synek Zbigniew biegnie na przedzie z malwami w ręku, które zapewne zerwał gdzieś po drodze, to on wyznacza trasę spaceru . Kwiaty być może miały mu służyć jako skrzydła, może to jakaś część dziecięcej zabawy, którą sobie wymyślił? Każdy z nas, będąc dzieckiem, miewał różne pomysły. Teraz jesteśmy za dorośli, żeby o tym pamiętać. Zapominamy, jak to było biegać sobie nago po ogrodzie i cieszyć się zwyczajnie wszystkim dookoła. Artysta przedstawia go w takich jasnych barwach, (to na niego pada światło), niczym aniołka, co przywołuje myśl, iż synek był dla Józefa światełkiem w życiu. Gdzieś z oddali spogląda za nim niania, ubrana w tradycyjny krakowski strój, co dowodzi, że artysta dbał o szczegóły. Piastunka bacznie śledzi wzrokiem podopiecznego. Od razu widać, że przepada za zabawami chłopca. Kto wie, może właśnie próbuje go dogonić, po  niewinnej „kradzieży” kwiatów. A może chce założyć coś na jego malutkie nagie ciałko? W każdym razie zdecydowanie nie nadąża za tą drobną postacią, o włosach złocistych, niczym łan pszenicy, więc tylko dobrotliwie na niego spogląda, stojąc w cieniu drzew. „Radość można osiągnąć tylko wtedy, gdy się drugiemu sprawia radość.” Ten bardzo trafny cytat zaczerpnięty ze słów Karl’a Barth’a idealnie pasuje do tej sytuacji. Taka zwykła opiekunka do dziecka (jeśli oczywiście nie minęła się ze swoim powołaniem), potrafi cieszyć się szczęściem swojego podopiecznego. Kocha go, jak własnego synka i nie oczekuje nic w zamian. Dzisiaj również można spotkać takie kobiety, jest to dość rzadkie zjawisko, przynajmniej rzadsze niż w epoce Młodej Polski, kiedy powstawało to dzieło, ale jednak zdarza się. U nas, uczniów, spędzających większość dnia w szkole, są nimi na przykład przemiłe panie sprzątaczki. Zachowują się w stosunku do nas, jak ciocie. Można z nimi spokojnie porozmawiać, czasem nawet zaproponują herbatkę. Dobrze mieć troskliwego opiekuna, tak jak róża – przyjaciółka Małego Księcia, zamieszkująca planetę B-612, mogąca zawsze liczyć na swego przyjaciela. Książę podlewał ją codziennie, osłaniał parawanem, spełniał wszystkie jej życzenia.  Przecież i  sam Józef Mehoffer miał swych kompanów. Co prawda byli to głównie jego uczniowie, przykładowo Stanisław Wyspiański, który stał się w późniejszym czasie również konkurencją dla artysty, jednak zawsze pozostawał mu wierny. Chodzi po prostu o to, aby mieć bliską osobę. Na obrazie może to być właśnie piastunka małego Zbysia.  Nie da się nie zauważyć również przepięknej żony malarza, z którą Mehoffer wiele przeżył.  Artysta ukazywał ją w swych pracach niejednokrotnie, zawsze uwydatniając zalety i pokazując cudowne oblicze. Kobieta uśmiecha się lekko, na jej twarzy zagościł rumieniec, jest spokojna i szczęśliwa.
    "Słabości, imię twe niewiasta"- powiedział Szekspir. Ukochana kobieta: żona, kochanka , czy muza to częsty temat artystów. Przykładem może być  Adam Mickiewicz, który nawet po wyjściu ukochanej Maryli Wereszczakówny  za mąż, nadal pisał do niej płomienne listy. Piękna dama, Jadwiga z Janakowskich, w blasku popołudniowego słońca sięga delikatnie po owoc, patrząc z uśmiechem w stronę męża. Jest ubrana w ciemną suknię koloru granatu, dość mocno wyróżnia się na obrazie, gdyż pozostałe postacie przedstawione są w jasnych barwach. Czyżby twórca dzieła zrobił to celowo? Czy chciał pokazać swoje silne uczucie do żony, uwydatniając je mocnymi barwami? Niewykluczone, że tak właśnie było.
    Patrząc głębiej…
                Kiedy po raz kolejny oglądam dzieło  Mehoffera,  jestem w stu procentach przekonana, że artysta musiał się nad nim  naprawdę porządnie napracować. Przeciętni, nieczuli na sztukę odbiorcy zapewne nie zobaczą w obrazie niczego nadzwyczajnego. Ja jednak dostrzegam kunszt i warsztat malarza, mam świadomość, że  odwołać się do tylu uczuć, emocji i przeżyć  potrafi tylko prawdziwy artysta. „Najważniejsze jest niewidzialne dla oczu”, po raz kolejny użyję cytatu z „Małego Księcia” (niedawno omawialiśmy tę książkę na języku polskim i muszę przyznać, bardzo mi się spodobała i wiele nauczyła). Czy to może być główny powód płytkiej interpretacji obrazu? Nie wszyscy  patrzą na „Dziwny ogród” sercem, lecz spoglądają przez pryzmat codzienności. Nie dostrzegają prawdziwie istotnej rzeczy: świata uczuć. Jednak samo doznanie dobra, zła,  czy piękna nie jest jeszcze wszystkim, co malarz chciał pokazać. Patrząc na płótno, dostrzegłam  ścieżkę biegnącą do środka obrazu. Czy ona nie jest przypadkiem symbolem nadziei? Czy patrząc na nią, nie mamy wrażenia, że się nie kończy? Myślę, że w życiu każdego z nas jest taka droga. Droga nadziei. Czy twórca dzieła właśnie do tego chciał się odnieść? Czy pragnął pokazać, iż w życiu bywa czasem tak, że dzieje się wiele… zbyt wiele. Ulegamy pokusom, tracimy to, co jest dla nas naprawdę ważne, ale gdzieś obok jest taka dróżka, która pozwoli nam iść do przodu, która mówi, żeby patrzeć w przyszłość, że nie wszystko jeszcze stracone. Niektórzy twierdzą, że „nadzieja jest matką głupich”, ale ja tak nie uważam. Bez niej życie byłoby puste… Jak rzeka bez wody, jak wiosna bez śpiewu ptaków. Szczerze podziwiam Józefa Mehoffera za stworzenie tego obrazu. Sama nie spodziewałabym się, że można na jednym płótnie, przy pomocy farb i pędzla przekazać tyle informacji, tyle uczuć i emocji. Pokazać całe swoje życie. Więc czy ten ogród jest naprawdę taki dziwny, jak mówi jego tytuł? Czy pokazuje po prostu ludzką egzystencję? Warto by się nad tym jeszcze głębiej zastanowić…
     
     
    04.04.2016 19:04 | więcej »
  • To, co mądre i pożyteczne, wcale nie musi być nudne:)

    Ostatnie tygodnie nauki, oceny już prawie wystawione, nadszedł czas na szkolne wycieczki! W tym roku wyjechaliśmy pod opieką pań: Moniki Skiby, Lidii Nykiel i Marty Zajchowskiej.  W  program wycieczki wchodziły: odwiedzenie Jasnej Góry i udział w uroczystej mszy z odsłonięciem obrazu, zwiedzanie wałów częstochowskich, zamku w Ogrodzieńcu oraz obozu Auschwitz.

    Wszystkich uczniów na samym początku zachwyciło to, że wyjazd spod szkoły jest tuż po północy, a młodzież, jak to młodzież ubóstwia nocne wyjazdy. Nie zwracając najmniejszej uwagi na ciszę nocną, czy na chcących jeszcze trochę pospać kolegów i koleżanki, pewna bardzo ożywiona i podekscytowana grupa, zajmująca tylną część autobusu, dała spory koncert. Na całe szczęście nie można wiecznie śpiewać, więc zaczęła się gra w karty. Hmm... Hazard na wycieczkach szkolnych... Czy to się już zdarzało? W każdym razie jakoś te cztery godziny jazdy trzeba było spędzić. Po dojechaniu na miejsce wszyscy pragnęliśmy jednego. Toalety. Pomimo chłodu wczesnego poranka, niczym sprężynki wyskoczyliśmy z autobusu i ruszyliśmy w stronę łazienek. Niestety daremny był nasz wysiłek, bo jak się okazało, wszystkie toalety były jeszcze nieczynne. No, ale cóż, poczekaliśmy chwilę i jakoś się udało (pomijając to, że nie wiedzieć dlaczego czynna była tylko toaleta męska, ale lepsze to niż nic). Następnie zjedliśmy śniadanie i udaliśmy się na mszę. Spokojnie można powiedzieć, że mało kto, cokolwiek pamięta, bo wróciliśmy do życia dopiero podczas przechodzenia na klęczkach wokół ołtarza. Kolejne dwie godziny zwiedzaliśmy wały częstochowskie. Byliśmy również na wieży widokowej, chociaż łatwo nie było się na nią dostać, bo schody były kręte. Później pojechaliśmy do Ogrodzieńca. Niektórzy mieli ochotę pozostać na dłużej w pięknych ruinach. Co prawda kierunek zwiedzania był wyznaczony, ale kto by tam na to patrzył, kiedy najciekawsze jest to, co zabronione. Nasze panie czuwały zresztą nad nami cały czas. Pod koniec zwiedzania złapał nas deszcz, więc wszyscy pobiegli pędem do autobusu. Trochę zmoknięci i zmarznięci pojechaliśmy do Auschwitz. W drodze nastąpiło ładowanie, czyli zbieranie sił. Niemalże każdego zmorzył sen, co oczywiście nie uszło uwadze naszych fotografów. Śpiochy, mogą mieć tylko  nadzieję, że te zdjęcia nigdzie nie wyciekną. W końcu dojechaliśmy do obozu. Już na wstępie musieliśmy zrobić dwie dodatkowe rundki na parking i z powrotem, bo okazało się, że na teren muzeum nie można wejść z torbami, więc musieliśmy odnieść je do autobusu, który wcale nie był tak blisko. Od pani przewodniczki otrzymaliśmy słuchawki (żeby wszystko dobrze słyszeć, gdyż muzeum zwiedza  pełno różnych grup i każda ma przewodnika, który mówi w innym języku. Bez tych słuchawek można by zgłupieć) i kiedy już się z nimi oswoiliśmy, zaczęliśmy zwiedzanie. Pomijając fakt, że nogi nas bolały niemiłosiernie (już wiemy dlaczego pani kazała wziąć do muzeum wygodne buty), to było naprawdę ciekawe przeżycie. Dowiedzieliśmy się tak wielu rzeczy, o których nawet byśmy nie pomyśleli, a to wszystko działo się podczas II wojny światowej  Polsce okupowanej przez Niemców. Po zobaczeniu budynków obozu, stert butów, okularów, walizek podróżnych i innych  przedmiotów codziennego użytku i wysłuchaniu, w jaki sposób traktowano tam ludzi, historia od razu stała się ciekawsza. Zobaczyliśmy piece krematoryjne, celę, w której umierał ojciec Maksymilian Kolbe. Następnie autokarem udaliśmy się na teren obozu w Brzezince. Tutaj zobaczyliśmy baraki, w których Niemcy trzymali więźniów – Polaków, Żydów, Rosjan, Cyganów.  Pani przewodnik opowiadała o przerażających rzeczach. Pomyślałam sobie, że szczęściem jest żyć w wolnych od wojen czasach. Ta część wycieczki, trwająca prawie trzy godziny była ostatnim punktem w planie. Chociaż nie, po drodze odwiedziliśmy jeszcze Macdonalda i posililiśmy się przed powrotem. Ale jeśli komuś wydaje się, że na tym skończył się wyjazd to nie ma racji. Droga powrotna to było naprawdę coś. Zapewne niejedna osoba stwierdziłaby: "Eeeee tam, po całym dniu, to już na pewno są wykończeni i będą spać". Nic bardziej mylnego! Zorganizowaliśmy sobie bitwę na śpiewanie, do której włączyła się nawet pani Lidka. Jedna część autobusu rywalizowała z drugą. Kto wygrał? Tego nie rozstrzygnęliśmy, bo "bitwa na głosy" zakończyła się wspólnych śpiewaniem. Nasz repertuar był naprawdę różnorodny. Od szkolnych, religijnych i patriotycznych piosenek, ludowych przyśpiewek i tekstu „Kopciuszka”, do nowoczesnego disco polo i naszych ulubionych piosenek z bajek (w tej kategorii Casper dał niezły popis). Nasze głosy kolejnego dnia były przez to na wyczerpaniu, ale nikt tego nie żałował. Każdy z wycieczki był nieziemsko zadowolony i po powrocie do domu z uśmiechem na twarzy położył się i odespał calutki dzień. 

    Serdecznie dziękujemy wychowawczyniom za ten wyjazd, bo jak się okazało, to co mądre i pożyteczne wcale nie musi być nudne. 

    Natalia Bereś

    30.06.2015 20:20 | więcej »
  • Czy dbanie o tradycje to obciach? Artykuł Gabrysi M.
    Tradycje to wg słownika  przekazywane z pokolenia na pokolenie treści kultury ,takie jak: obyczaje, wierzenia , sposoby myślenia i zachowania, uznane przez zbiorowość  za społecznie doniosłe dla jej współczesności i przeszłości . W miejscowości, w której mieszkam jest ich wiele. Są one głównie związane ze świętami  kościelnymi -  z wiarą w Jezusa, jego życiem a przede wszystkim zmartwychwstaniem. Dla wielu ludzi tradycje są podstawą Świąt Wielkanocnych. Ja sama nie wyobrażam sobie Wielkanocy bez święcenia pokarmów, wieczornej Drogi Krzyżowej, czy słynnego, choć z roku na rok coraz bardziej zapomnianego śmigusa-dyngusa.  U mnie w domu okres Świąt Wielkanocy rozpoczyna się w Niedzielę Palmową. W tym dniu do kościoła zabieramy ze sobą palmy, wcześniej przygotowane w domu, lub częściej kupione w sklepie. W Wielki Czwartek po zakończeniu Mszy Świętej Najświętszy Sakrament przenosi się do kaplicy adoracji, zwanej "Ciemnicą", gdzie adoruje się go do późnych godzin nocnych i cały Wielki Piątek. Następnego dnia, czyli w Wielki Piątek znów odwiedzamy kościół. Tego dnia modlitwa jest wyrażana w powadze, ciszy i skupieniu. Grobu Pana Jezusa bezustannie pilnują strażacy. W Wielką sobotę, jak co roku rano udajemy się, by święcić pokarmy w naszym koszyku. Znajduje się tam chleb, kiełbasa, wędliny, chrzan, sól, jajko, baranki i zazwyczaj czekoladowe króliczki. Cały koszyk przyozdabia się kokardką i udaje się do kościoła, by go poświęcić. W Łączkach Kucharskich pokarmy też można poświęcić przy domach mieszkańców, np. koło państwa Gredysów. Jest to bardzo stary zwyczaj, który już niestety zanika.  Zarówno w piątek jak i sobotę, w naszych domach obowiązuje post. W piątek je się 3 razy i bez mięsa, natomiast w sobotę nie je się mięsa. Wielkanocna niedziela jest dniem bardzo radosnym. Rano wstajemy do kościoła na rezurekcję, a po powrocie do domu wszyscy zasiadamy do wspólnego stołu i zjadamy pokarmy poświęcone w sobotę. Zazwyczaj po południu udajemy się w odwiedziny do najbliższej rodziny. Wielkanocny poniedziałek zazwyczaj zaczynamy od polania się wodą, zresztą jak cały dzień. Ogólnie święta mijają w bardzo miłej, spokojnej i rodzinnej atmosferze. Najweselszym i najbardziej ciekawym dniem jest na pewno lany poniedziałek, podczas którego nikt z naszej rodziny nie zostanie suchy. Wielkanoc jest moim ulubionym świętem, na które z niecierpliwością wyczekuję co roku i nie przeszkadza mi ciągłe sprzątanie, obrzędy kościelne, czy przygotowywanie potraw na stół. Cieszę się, że mogę to robić i na pewien czas zapomnieć o szkole i obowiązkach z nią związanych. Mniej zaglądam do komputera, rzadziej zerkam na telefon i nie poświęcam aż tyle czasu na oglądanie filmów. Jestem z rodziną i znajomymi, którzy też uwielbiają świętować. Tak więc dbanie o tradycje związane ze świętami to nie żaden obciach, a wręcz przeciwnie – coś, co zaprocentuje na przyszłość. 
    Gabrysia Mardeusz kl. I gimnazjum
     
                          
    05.05.2015 19:44 | więcej »
  • „Na ławeczce z Mehofferem…” - artykuł Natalii z kl. I gimnazjum
    „Na ławeczce z Mehofferem…”
     

    Jak do tego doszło, że zamiast szaleć na fejsie, spacerować z koleżankami, czy oglądać ulubiony serial, usiadłam na ławeczce z Mehofferem?
     
    Kilka uwag o współczesnych priorytetach (zwłaszcza nas,  młodych)
     
    Kiedyś, nie pamiętam już dokładnie dnia ani godziny, słuchałam ulubionej stacji radiowej, leciała fajna muzyczka, akurat taka, jaką lubię. W pewnym momencie jednak muzyka przycichła, a zaczęła się drętwa audycja, rozmowa jakichś dorosłych. Mądra pani stwierdziła, że w świecie, w którym żyjemy, ludzie coraz częściej przywiązują uwagę tylko do rzeczy, z których mogą czerpać korzyści materialne. Dodała (co mnie trochę zdenerwowało),  że dotyczy to głównie młodych ludzi. Chcą jak najprędzej wejść w dorosły świat, zapominając, jak ważne na tej drodze są wiadomości intelektualne. Już miałam przełączyć stację na bardziej muzyczną,
    ale do rozmowy włączył się pan, który stwierdził (bardzo zresztą mądrze), że nie do końca zgadza się z przedmówczynią i tak źle z tą młodzieżą to nie jest, gdyż z pomocą w różnych  sytuacjach przychodzi szkoła i programy edukacyjne, które mają na celu uświadomienie nam (czyli młodzieży), co jest w życiu tak naprawdę ważne. Z tego powodu organizowane są w szkołach ciekawe konkursy, które mają na celu rozbudzić w młodych pasje i rozwijać zainteresowania.
     
    I tu by mi się zgadzało…
     
    Przypomniałam sobie nagle o własnych , całkiem świeżych doświadczeniach, bo przecież w ostatnim czasie sama wzięłam udział w takim konkursie i muszę przyznać, że jestem z niego dość, nawet trochę więcej niż dość, zadowolona. Polonistka , zresztą moja wychowawczyni ,próbowała zachęcić moją klasę do wzięcia udziału w konkursie wiedzy o życiu i działalności artystycznej Józefa Mehoffera. Przyznam, że bardzo się starała w tym motywowaniu. Bo i oceną z zachowania nam obiecała podwyższyć, i mówiła coś o tym, że jesteśmy zdolni, i takie tam. Konkurs miał być organizowany przez ropczyckie liceum , o którym myślę, więc zdecydowałam , że podniosę rękę. Za mną poszły jeszcze dwie dziewczyny , też lubiące wyzwania. Jak wiadomo, większość uczniów na informacje o konkursach tego typu nie reaguje raczej zbyt entuzjastycznie. Do głowy od razu przychodzą myśli o uczeniu się wielu dat i tytułów dzieł. Jednak i tym razem dałam się ponieść emocjom – pomyślałam , że może  „nie taki diabeł straszny, jak go malują”.
     
    Kto by się spodziewał, że nauka o malarzu może być ciekawa…

      Konkurs, w którym wzięłam udział miał tytuł „Znany, sławny, ceniony – życie i twórczość Józefa Mehoffera”. Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się, że nauka o malarzu, o którym może kilka razy w życiu słyszałam, okaże się tak ciekawa. Sama wiadomość, że urodził się  niedaleko mojej miejscowości, czyli w Ropczycach,  zmotywowała mnie do tego, żeby dowiedzieć się czegoś więcej na jego temat. Pani polonistka zgromadziła dla mnie i koleżanek – Gabrysi i Karoliny -  odpowiednie materiały, przyniosła przygotowane testy o malarzu, zapowiedziała spotkania konsultacyjne, a ja zwyczajnie  złapałam się za głowę. Wiedząc, że będę musiała to wszystko przeczytać, szczerze mówiąc, zwątpiłam, ale ku mojemu zdziwieniu, gdy zaczęłam czytać, te wszystkie ciekawostki mnie pochłonęły. Po prostu nie mogłam się oderwać. Życie Mehoffera nie okazało się tylko narodzinami, wielką sławą i nudną śmiercią. Tyle rzeczy mu się przydarzyło, przez tyle przeszedł, że zrozumiałam, iż swoje wszystkie uczucia wyrażał na płótnie. To nie był tylko jego sposób na zarabianie pieniędzy, to był jego sposób na życie. Mehoffer pokazał mi, jak dzięki ciężkiej pracy i wytrwałości osiągnąć swój cel i stanąć na podium. W przenośni i dosłownie, bo dzięki jego historii moja motywacja osiągnęła najwyższy poziom i konkurs poszedł mi wyśmienicie – zajęłam I miejsce.
     
    „Dziwny ogród”, czy „Majowe słońce”, do dziś się nie mogę zdecydować

    To, że znałam wszystkie daty, tytuły witraży , miejsca wykonywanych przez artystę polichromii, kolorystykę i style obrazów nie przydało mi się podczas konkursu, takich pytań nie przewidziano, ale to nic. Ważne, że do dziś nie mogę zdecydować, który z obrazów Mehoffera podoba mi się najbardziej. Czy „Dziwny ogród” z symboliczną ważką  i rodziną artysty, czy może „Majowe słońce”- dzieło przedstawiające piękny wiosenny ogród, a może przepełnioną smutkiem kobietę? Kiedyś jeszcze nad tym pomyślę. Może uda mi się zdecydować…

    A teraz powiem , jak dorosły

      Suma summarum śmiało mogę stwierdzić, że konkursy tego typu nie są nudne, ani daremne. To właśnie one pomagają nam rozwijać swoją wiedzę przez zabawę, ciekawość i motywują nagrodami. Właśnie z nich czerpiemy wzorce, bo przecież mimo najszczerszych chęci nauczycieli i uczniów, nie jesteśmy w stanie na normalnych zajęciach wgłębić się w życiorysy sławnych i cenionych ludzi. Dowiadujemy się o nich tylko informacji ogólnych i może właśnie dlatego wydaje się nam to takie nudne. Ja osobiście szczerze polecam wszelkie takie konkursy i zabawy, gdyż można się z nich nauczyć wielu rzeczy, które przydadzą się nam w codziennym życiu. Nikt przecież nie powiedział, że musimy już do końca życia znać daty wszystkich wydarzeń z czyjegoś życia. Nie o to tutaj chodzi. Te projekty mają na celu pokazanie nam, jak ważny jest nasz rozwój intelektualny i zgłębianie wiedzy. Cieszę się zatem, że znalazłam czas na to , by usiąść na chwilę na ławeczce z Mehofferem – pomyśleć, zachwycić się, popatrzeć w tym samym kierunku.
     
    Natalia Bereś kl. I gimnazjum  
     
    05.05.2015 19:54 | więcej »