Nawigacja

To, co mądre i pożyteczne, wcale nie musi być nudne:)

Ostatnie tygodnie nauki, oceny już prawie wystawione, nadszedł czas na szkolne wycieczki! W tym roku wyjechaliśmy pod opieką pań: Moniki Skiby, Lidii Nykiel i Marty Zajchowskiej.  W  program wycieczki wchodziły: odwiedzenie Jasnej Góry i udział w uroczystej mszy z odsłonięciem obrazu, zwiedzanie wałów częstochowskich, zamku w Ogrodzieńcu oraz obozu Auschwitz.

Wszystkich uczniów na samym początku zachwyciło to, że wyjazd spod szkoły jest tuż po północy, a młodzież, jak to młodzież ubóstwia nocne wyjazdy. Nie zwracając najmniejszej uwagi na ciszę nocną, czy na chcących jeszcze trochę pospać kolegów i koleżanki, pewna bardzo ożywiona i podekscytowana grupa, zajmująca tylną część autobusu, dała spory koncert. Na całe szczęście nie można wiecznie śpiewać, więc zaczęła się gra w karty. Hmm... Hazard na wycieczkach szkolnych... Czy to się już zdarzało? W każdym razie jakoś te cztery godziny jazdy trzeba było spędzić. Po dojechaniu na miejsce wszyscy pragnęliśmy jednego. Toalety. Pomimo chłodu wczesnego poranka, niczym sprężynki wyskoczyliśmy z autobusu i ruszyliśmy w stronę łazienek. Niestety daremny był nasz wysiłek, bo jak się okazało, wszystkie toalety były jeszcze nieczynne. No, ale cóż, poczekaliśmy chwilę i jakoś się udało (pomijając to, że nie wiedzieć dlaczego czynna była tylko toaleta męska, ale lepsze to niż nic). Następnie zjedliśmy śniadanie i udaliśmy się na mszę. Spokojnie można powiedzieć, że mało kto, cokolwiek pamięta, bo wróciliśmy do życia dopiero podczas przechodzenia na klęczkach wokół ołtarza. Kolejne dwie godziny zwiedzaliśmy wały częstochowskie. Byliśmy również na wieży widokowej, chociaż łatwo nie było się na nią dostać, bo schody były kręte. Później pojechaliśmy do Ogrodzieńca. Niektórzy mieli ochotę pozostać na dłużej w pięknych ruinach. Co prawda kierunek zwiedzania był wyznaczony, ale kto by tam na to patrzył, kiedy najciekawsze jest to, co zabronione. Nasze panie czuwały zresztą nad nami cały czas. Pod koniec zwiedzania złapał nas deszcz, więc wszyscy pobiegli pędem do autobusu. Trochę zmoknięci i zmarznięci pojechaliśmy do Auschwitz. W drodze nastąpiło ładowanie, czyli zbieranie sił. Niemalże każdego zmorzył sen, co oczywiście nie uszło uwadze naszych fotografów. Śpiochy, mogą mieć tylko  nadzieję, że te zdjęcia nigdzie nie wyciekną. W końcu dojechaliśmy do obozu. Już na wstępie musieliśmy zrobić dwie dodatkowe rundki na parking i z powrotem, bo okazało się, że na teren muzeum nie można wejść z torbami, więc musieliśmy odnieść je do autobusu, który wcale nie był tak blisko. Od pani przewodniczki otrzymaliśmy słuchawki (żeby wszystko dobrze słyszeć, gdyż muzeum zwiedza  pełno różnych grup i każda ma przewodnika, który mówi w innym języku. Bez tych słuchawek można by zgłupieć) i kiedy już się z nimi oswoiliśmy, zaczęliśmy zwiedzanie. Pomijając fakt, że nogi nas bolały niemiłosiernie (już wiemy dlaczego pani kazała wziąć do muzeum wygodne buty), to było naprawdę ciekawe przeżycie. Dowiedzieliśmy się tak wielu rzeczy, o których nawet byśmy nie pomyśleli, a to wszystko działo się podczas II wojny światowej  Polsce okupowanej przez Niemców. Po zobaczeniu budynków obozu, stert butów, okularów, walizek podróżnych i innych  przedmiotów codziennego użytku i wysłuchaniu, w jaki sposób traktowano tam ludzi, historia od razu stała się ciekawsza. Zobaczyliśmy piece krematoryjne, celę, w której umierał ojciec Maksymilian Kolbe. Następnie autokarem udaliśmy się na teren obozu w Brzezince. Tutaj zobaczyliśmy baraki, w których Niemcy trzymali więźniów – Polaków, Żydów, Rosjan, Cyganów.  Pani przewodnik opowiadała o przerażających rzeczach. Pomyślałam sobie, że szczęściem jest żyć w wolnych od wojen czasach. Ta część wycieczki, trwająca prawie trzy godziny była ostatnim punktem w planie. Chociaż nie, po drodze odwiedziliśmy jeszcze Macdonalda i posililiśmy się przed powrotem. Ale jeśli komuś wydaje się, że na tym skończył się wyjazd to nie ma racji. Droga powrotna to było naprawdę coś. Zapewne niejedna osoba stwierdziłaby: "Eeeee tam, po całym dniu, to już na pewno są wykończeni i będą spać". Nic bardziej mylnego! Zorganizowaliśmy sobie bitwę na śpiewanie, do której włączyła się nawet pani Lidka. Jedna część autobusu rywalizowała z drugą. Kto wygrał? Tego nie rozstrzygnęliśmy, bo "bitwa na głosy" zakończyła się wspólnych śpiewaniem. Nasz repertuar był naprawdę różnorodny. Od szkolnych, religijnych i patriotycznych piosenek, ludowych przyśpiewek i tekstu „Kopciuszka”, do nowoczesnego disco polo i naszych ulubionych piosenek z bajek (w tej kategorii Casper dał niezły popis). Nasze głosy kolejnego dnia były przez to na wyczerpaniu, ale nikt tego nie żałował. Każdy z wycieczki był nieziemsko zadowolony i po powrocie do domu z uśmiechem na twarzy położył się i odespał calutki dzień. 

Serdecznie dziękujemy wychowawczyniom za ten wyjazd, bo jak się okazało, to co mądre i pożyteczne wcale nie musi być nudne. 

Natalia Bereś