Nawigacja

Esej Natalii Bereś inspirowany obrazem "Dziwny ogród" J. Mehoffera

„Dziwny ogród” naprawdę dziwny?  Moje spotkanie z dziełem Mehoffera…
 
Kiedyś, nie pamiętam już dokładnie dnia ani godziny, słuchałam ulubionej stacji radiowej, leciała fajna muzyczka, akurat taka, jaką lubię. W pewnym momencie jednak piosenka przycichła, a zaczęła się drętwa audycja, rozmowa jakichś dorosłych. Mądra pani stwierdziła, że w świecie, w którym żyjemy, ludzie coraz częściej przywiązują wagę tylko do rzeczy, z których mogą czerpać korzyści materialne. Dodała (co mnie trochę zdenerwowało),  że dotyczy to głównie młodych. Chcą jak najprędzej wejść w dorosły świat, zapominając, jak ważna na tej drodze jest nauka, sfera  intelektu. Już miałam przełączyć stację na bardziej muzyczną, ale do rozmowy włączył się pan, który stwierdził (bardzo zresztą mądrze), że nie do końca zgadza się z przedmówczynią i tak źle z tymi młodymi to nie jest, gdyż i wśród współczesnej „komórkowej młodzieży” zdarzają się ludzie z pasją, których dziwią różne rzeczy, którzy czytają, interesują się malarstwem, teatrem, a nawet , baletem. Wiedzą, co jest w życiu tak naprawdę ważne, rozwijają swe  pasje i zainteresowania. Od razu przypomniałam sobie ostatnie lekcje języka polskiego i rozważania na temat obrazu Józefa Mehoffera, który interpretowaliśmy przy okazji dyskusji o polskim symbolizmie.
Życiowa rozsypanka
„Dziwny ogród” to  dzieło budzące wiele kontrowersji. Za każdym razem, kiedy na nie patrzę, dostrzegam coś zupełnie innego, inne przesłanie. Tak jakby jego autor na tym jednym olejnym płótnie chciał przedstawić wiele historii. Każda postać, która się na nim znajduje, każda roślina, drobny element, mimo  iż przedstawiona w jednej kompozycji, tworzącej spójną całość, żyje własnym życiem i tworzy odrębną historię. To trochę tak, jak z puzzlami. Każda cząstka przedstawia inny obraz, który mógłby występować pojedynczo. Jednak składając ją z innymi, tworzymy całość, nadajemy treść . W ten sposób układamy pewną historię. W większości przypadków, ludzie najchętniej pozmienialiby w nich kolejność i powymieniali niektóre kawałki, tworząc swoje własne interpretacje. Mogłoby ich być naprawdę tysiące. Jedna osoba zobaczy coś , druga zwróci uwagę na całkiem inne rzeczy. Obejmując wzrokiem  całość, taką jaka powinna być, ludzkie pole widzenia obraca się często  o trzysta sześćdziesiąt stopni. Dostrzegamy mankamenty, elementy, które wcześniej, mimo iż blisko siebie, nie wydawały się nam pasujące. Tworzy się przed nami kolejna, odmienna historia, którą każdy z nas czyta na swój sposób. Dlatego też tak trudno jest przedstawić wyłącznie jedną interpretację tego obrazu. Mehoffer malował go podczas swojego letniego wypoczynku, kiedy to wraz z żoną i synkiem przebywał w Siedlcu koło Krakowa (był to rok 1802, dzieło ostatecznie ukończył w 1803). Podobno miało przedstawiać spełnienie zarówno rodzinne, jak i zawodowe autora. Był on już wtedy bowiem znanym i cenionym malarzem. Ale czy aby na pewno to prawda? Przecież osiągnięcia nie zawsze świadczą o naszym szczęściu wewnętrznym. Często bywa tak, że wszyscy dookoła widzą w nas samą radość, twierdzą, że mamy to, o czym inni mogą sobie tylko pomarzyć, a w gruncie rzeczy w naszym życiu jest nieraz całkiem odwrotnie. Czy możliwe jest, że właśnie tak było z Józefem Mehofferem? Czy mimo całego szczęścia , jakiego doświadczał, mógł odczuwać pewien niedosyt lub uczucie pustki, a może też zagrożenia?
 
W cieniu naszych niedoskonałości
„Wśród ludzi jest się także samotnym.” Powiedziała żmija z „Małego Księcia”. Myślę, że jest w tym sporo racji. Kto wie, może artysta, przedstawiając obraz w tak dziwnej formie, miał na celu pokazanie nam swojego wewnętrznego cierpienia? Trzeba przecież zauważyć, że całe piękno tego dzieła, czyli rodzina, osoby, które znał, kochał i szanował, są jakby przysłonięte ogromną ważką, można by powiedzieć kompletnie niepasującą do tej sielankowej sceny. Myślę, jednak, że bez wątpienia jest ona w odpowiednim miejscu, w odpowiednich rozmiarach i zapewne namalowana z odpowiednim zamiarem. Nie zmienia to  faktu, że znajduje się na niemalże pierwszym planie, a przynajmniej przykuwa uwagę widza. Może to właśnie ten symbol pokazuje nam lekkie rozgoryczenie, czy niespełnienie artysty w sferze duchowej. Właśnie ta witrażowa, płaska ważka, wydawałoby się mało znacząca, mogła być głównym celem autora obrazu. „Człowiek jest trochę zagubiony w moralnym labiryncie współczesnego świata…”. Czy Mehoffer mógł być właśnie tak zagubiony? Tworząc, nawiązał do wyobrażeń biblijnego raju. Wśród kwitnących kwiatów, które bardzo szczegółowo namalował, posiadając ogromną wiedzę botaniczną np.  o owocujących drzewach, przedstawił jakby Maryję z Dzieciątkiem. Postacie tak czyste i ważne. To wszystko opiera się o Boga, o wielką wiarę artysty. Dlatego cały czas szukam wyjaśnienia obecności tej właśnie ważki w odniesieniu do „Biblii”.
„Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj”,  to słowa z „Listu do Rzymian”. Czasem mam wrażenie, że ważka symbolizuje węża, będącego przyczyną grzechu, smutku, czy zmartwień. Przecież w naszym życiu nieraz zdarza się, że piękne chwile, szczęśliwe przeżycia przysłonić potrafi  jedna przykra rzecz, sytuacja, która sprowadzi  na złą drogę, potrafi pokrzyżować plany, nawet zniszczyć życie. Z drugiej jednak  strony są ludzie, którzy mimo problemów, niekiedy naprawdę bardzo poważnych, wychodzą z opresji cało. Potrafią przez pryzmat nieszczęść, czy negatywnych  przeżyć,  dostrzec, że jest coś jeszcze, coś znacznie ważniejszego. Na przykład współczesna młodzież, nie wiedzieć czemu, wyrobiła sobie wśród starszych opinię niewychowanej. Skąd takie przekonania? Czyżby zasadniczego  znaczenia na kształtowanie młodego pokolenia   nie miały  zastane wzorce? Większość moich kolegów i koleżanek wychowuje się w dobrych domach (trudno teraz o kiepskie warunki, chociaż zdarzają się i takie), ma wszystko, czego dusza zapragnie. Może właśnie dlatego, że otrzymujemy tak wiele i łatwo od dorosłych, zbyt szybko się nudzimy, zaczynamy niepotrzebnie szukać rzeczy, które mogłyby urozmaicić  życie.  Sama jestem nastolatką, więc widzę, jak to wygląda. Szczerze przyznam , że w ostatnim czasie dostrzegam w sobie zmiany. Zaczynam szukać rozrywek, które byłyby ciekawe i niestety nie zawsze odpowiednie. Z drugiej strony, jestem chyba silną osobą, mam wsparcie w rodzinie, dlatego staram się „nie dawać zwyciężać złu” i odpychać pokusy biblijnego węża.
„Najpiękniejszych chwil w życiu nie zaplanujesz. One przyjdą same”-  powiedział Phil Bosmans, więc po co na własne życzenie utrudniać sobie i tak wystarczająco ciężką ludzką wędrówkę? Po co na siłę szukać czegoś, co nie jest nam do szczęścia potrzebne i narażać się na cierpienie w razie niepowodzenia, zamiast cieszyć się tym, co już mamy? Może dla Józefa Mehoffera ta ogromna ważka była właśnie elementem „zasłaniającym” doczesne życie. Może symbolizowała te złe, czy nieczyste myśli, które błąkały się w jego duszy i wychodziły na światło dzienne w najmniej odpowiednich chwilach.
Artysta, co widać na obrazie, potrafił jednak  zza złych myśli, poczucia zagrożenia, obaw dostrzec, co jest dlań istotą najważniejszą. A była to właśnie rodzina, cały jej dobrobyt, to co już ma, co posiada. Zatem namalowana ważka mogła być dla niego po prostu oznaką pewnej ludzkiej słabości. Jak widać, nikt nie jest idealny i każdy z nas ma prawo do tego, by na chwilę coś przysłoniło mu najistotniejsze rzeczy. Ważne jest jednak, żeby potrafić przejrzeć na oczy i dostrzec prędzej czy później, co tak naprawdę powinno być w naszym życiu na pierwszym miejscu. A wielu ludzi ma z tym spory problem. I dla mnie i dla Mehoffera opoką wydaje się być rodzina, nie, nie wydaje się – jest rodzina.
Tak bliscy, tak kochani
Z drugiej strony jednak, nikt nie powiedział, że obraz musi nawiązywać do negatywnych rzeczy. Opinii jest wiele, nie można narzucać wyłącznie jednej. Równie dobrze Mehoffer mógł chcieć pokazać nam swoje szczęście w całej okazałości. Tak zwyczajnie i po prostu. Każdy lubi się czasem pochwalić, tylko, że akurat nie każdy może to uwiecznić na ogromnym obrazie, który znajdzie się kiedyś z Muzeum Narodowym w Warszawie i będzie podziwiany przez setki tysięcy, a nawet miliony ludzi. Jednak swoim szczęściem zdecydowanie trzeba się dzielić. „Rzeczy cudowne w naszym życiu nigdy nie posiadają tej pełni, jaką uzyskują we wspomnieniu - szczęście, jeżeli umrze, nie może się przecież zmienić, nie wywołuje rozczarowania. Pozostaje, zachowując swój pełny kształt.” pisał Erich Maria Remarque. Czy ktoś jest w stanie stwierdzić, że pisarz nie miał racji? „Dziwny ogród” może być właśnie takim wspomnieniem, które zawsze będzie przypominało, jak to kiedyś było cudownie. Już same barwy, te żywe kolory przyciągające spojrzenie, wywołują uśmiech na twarzy. Trwa  upalne lato, co  zostało podkreślone przez   zieleń traw, barwy łąki, po ciągi girland okalających jabłonie. Drzewa brązowe i popielate rzucają leniwie cień. Wokół kwitną kwiaty, koniczyna, mlecze, zioła. Wśród traw dostrzec można wylegujące się  owoce jabłoni.    Jakże piękne popołudnie, jakże radosna scena. Cała rodzina w komplecie, synek Zbigniew biegnie na przedzie z malwami w ręku, które zapewne zerwał gdzieś po drodze, to on wyznacza trasę spaceru . Kwiaty być może miały mu służyć jako skrzydła, może to jakaś część dziecięcej zabawy, którą sobie wymyślił? Każdy z nas, będąc dzieckiem, miewał różne pomysły. Teraz jesteśmy za dorośli, żeby o tym pamiętać. Zapominamy, jak to było biegać sobie nago po ogrodzie i cieszyć się zwyczajnie wszystkim dookoła. Artysta przedstawia go w takich jasnych barwach, (to na niego pada światło), niczym aniołka, co przywołuje myśl, iż synek był dla Józefa światełkiem w życiu. Gdzieś z oddali spogląda za nim niania, ubrana w tradycyjny krakowski strój, co dowodzi, że artysta dbał o szczegóły. Piastunka bacznie śledzi wzrokiem podopiecznego. Od razu widać, że przepada za zabawami chłopca. Kto wie, może właśnie próbuje go dogonić, po  niewinnej „kradzieży” kwiatów. A może chce założyć coś na jego malutkie nagie ciałko? W każdym razie zdecydowanie nie nadąża za tą drobną postacią, o włosach złocistych, niczym łan pszenicy, więc tylko dobrotliwie na niego spogląda, stojąc w cieniu drzew. „Radość można osiągnąć tylko wtedy, gdy się drugiemu sprawia radość.” Ten bardzo trafny cytat zaczerpnięty ze słów Karl’a Barth’a idealnie pasuje do tej sytuacji. Taka zwykła opiekunka do dziecka (jeśli oczywiście nie minęła się ze swoim powołaniem), potrafi cieszyć się szczęściem swojego podopiecznego. Kocha go, jak własnego synka i nie oczekuje nic w zamian. Dzisiaj również można spotkać takie kobiety, jest to dość rzadkie zjawisko, przynajmniej rzadsze niż w epoce Młodej Polski, kiedy powstawało to dzieło, ale jednak zdarza się. U nas, uczniów, spędzających większość dnia w szkole, są nimi na przykład przemiłe panie sprzątaczki. Zachowują się w stosunku do nas, jak ciocie. Można z nimi spokojnie porozmawiać, czasem nawet zaproponują herbatkę. Dobrze mieć troskliwego opiekuna, tak jak róża – przyjaciółka Małego Księcia, zamieszkująca planetę B-612, mogąca zawsze liczyć na swego przyjaciela. Książę podlewał ją codziennie, osłaniał parawanem, spełniał wszystkie jej życzenia.  Przecież i  sam Józef Mehoffer miał swych kompanów. Co prawda byli to głównie jego uczniowie, przykładowo Stanisław Wyspiański, który stał się w późniejszym czasie również konkurencją dla artysty, jednak zawsze pozostawał mu wierny. Chodzi po prostu o to, aby mieć bliską osobę. Na obrazie może to być właśnie piastunka małego Zbysia.  Nie da się nie zauważyć również przepięknej żony malarza, z którą Mehoffer wiele przeżył.  Artysta ukazywał ją w swych pracach niejednokrotnie, zawsze uwydatniając zalety i pokazując cudowne oblicze. Kobieta uśmiecha się lekko, na jej twarzy zagościł rumieniec, jest spokojna i szczęśliwa.
"Słabości, imię twe niewiasta"- powiedział Szekspir. Ukochana kobieta: żona, kochanka , czy muza to częsty temat artystów. Przykładem może być  Adam Mickiewicz, który nawet po wyjściu ukochanej Maryli Wereszczakówny  za mąż, nadal pisał do niej płomienne listy. Piękna dama, Jadwiga z Janakowskich, w blasku popołudniowego słońca sięga delikatnie po owoc, patrząc z uśmiechem w stronę męża. Jest ubrana w ciemną suknię koloru granatu, dość mocno wyróżnia się na obrazie, gdyż pozostałe postacie przedstawione są w jasnych barwach. Czyżby twórca dzieła zrobił to celowo? Czy chciał pokazać swoje silne uczucie do żony, uwydatniając je mocnymi barwami? Niewykluczone, że tak właśnie było.
Patrząc głębiej…
            Kiedy po raz kolejny oglądam dzieło  Mehoffera,  jestem w stu procentach przekonana, że artysta musiał się nad nim  naprawdę porządnie napracować. Przeciętni, nieczuli na sztukę odbiorcy zapewne nie zobaczą w obrazie niczego nadzwyczajnego. Ja jednak dostrzegam kunszt i warsztat malarza, mam świadomość, że  odwołać się do tylu uczuć, emocji i przeżyć  potrafi tylko prawdziwy artysta. „Najważniejsze jest niewidzialne dla oczu”, po raz kolejny użyję cytatu z „Małego Księcia” (niedawno omawialiśmy tę książkę na języku polskim i muszę przyznać, bardzo mi się spodobała i wiele nauczyła). Czy to może być główny powód płytkiej interpretacji obrazu? Nie wszyscy  patrzą na „Dziwny ogród” sercem, lecz spoglądają przez pryzmat codzienności. Nie dostrzegają prawdziwie istotnej rzeczy: świata uczuć. Jednak samo doznanie dobra, zła,  czy piękna nie jest jeszcze wszystkim, co malarz chciał pokazać. Patrząc na płótno, dostrzegłam  ścieżkę biegnącą do środka obrazu. Czy ona nie jest przypadkiem symbolem nadziei? Czy patrząc na nią, nie mamy wrażenia, że się nie kończy? Myślę, że w życiu każdego z nas jest taka droga. Droga nadziei. Czy twórca dzieła właśnie do tego chciał się odnieść? Czy pragnął pokazać, iż w życiu bywa czasem tak, że dzieje się wiele… zbyt wiele. Ulegamy pokusom, tracimy to, co jest dla nas naprawdę ważne, ale gdzieś obok jest taka dróżka, która pozwoli nam iść do przodu, która mówi, żeby patrzeć w przyszłość, że nie wszystko jeszcze stracone. Niektórzy twierdzą, że „nadzieja jest matką głupich”, ale ja tak nie uważam. Bez niej życie byłoby puste… Jak rzeka bez wody, jak wiosna bez śpiewu ptaków. Szczerze podziwiam Józefa Mehoffera za stworzenie tego obrazu. Sama nie spodziewałabym się, że można na jednym płótnie, przy pomocy farb i pędzla przekazać tyle informacji, tyle uczuć i emocji. Pokazać całe swoje życie. Więc czy ten ogród jest naprawdę taki dziwny, jak mówi jego tytuł? Czy pokazuje po prostu ludzką egzystencję? Warto by się nad tym jeszcze głębiej zastanowić…